środa, 29 września 2010



Korzystając z tego, że deszcz zrobił sobie chwilę odpoczynku, wybrałam się na spacer. Ledwie zdążyłam zrobić kilka kroków, gdy usłyszałam za sobą stukot krótkich łapek, więc wróciłam się po smycz i poszłam razem z Miśkiem-przylepą.

Po raz pierwszy doszłam do końca wsi, a może nawet końca świata.. asfaltowa droga kończyła się, dalej było już tylko błoto gęsto zasłane kałużami. Po prawej stronie widać jeszcze jedną z tych malowniczych drewnianych chatek, skrytą za niewielkim sadem, w którym z kolei pasły się krowy (wyraźnie zainteresowane moim pojawieniem się, przyglądały mi się uważnie swoimi mądrymi, czarnymi oczyma).

Po lewej stronie garść pól, a dalej pokrywający wzgórze las pełen pożółkłych drzew. I nagle do mnie dotarło, że to już nieodwołalne. To jesień i znów jak gdyby lata nigdy nie było, jak gdyby powietrze zawsze było takie wilgotne i mgliste..

piątek, 3 września 2010

Lubię, gdy budzi mnie rano jego głośne mruczenie



Gdy się obudzi siada przed łóżkiem i mruczy. Mruczy. Mruczy. Lubię, gdy budzi mnie w ten sposób. Mrrr. Czy to normalne, że tak mały kot mruczy tak głośno? A on dalej mruczy, mrrr. "No, chodź" - mówię do niego wtedy, choć o każdej innej porze dnia wskakuje na łóżko bez żadnych zahamowań, ale widać, że ranek rządzi się innymi prawami..
Mrr, już jest przy mnie, mruczenie jeszcze się nasila, poczas gdy on zaplątuje swoje ciało z gumy w kłębuszek i tak zasypia jeszcze na godzinę, dwie.
Czasem mam wrażenie, że to jego chwila słabości, ten moment w ciągu dnia, gdy domaga się bliskości, mrrr...