wtorek, 5 sierpnia 2008

Był grudniowy wieczór, ja byłam w którejś z pierwszych klas podstawówki. Szłam Świętojańską, prószył śnieg, było ciemno... Szłam Świętojańską,po drugiej stronie ulicy szło kilka osób, z których zapamiętałam tylko dziewczynę w długim czarnym płaszczu i kapeluszu na głowie. Ktoś powiedział, że to studenci. A może szłam sama? Może sama sobie wtedy powiedziałam: "To są studenci." Wydawali się tacy dorośli. Zaczęłam liczyć w głowie, ile lat trzeba mieć, żeby zostać studentem. Ile lat musiałabym jeszcze sie uczyć, żeby zostać studentką. Wynik był oszałamiający. Wynik stanowił przynajmniej podwojenie mojego ówczesnego wieku. Był czymś odległym i zupełnie abstrakcyjnym.

Nie wiem, czemu ten obraz wywarł na mnie tak silne wrażenie, że jego wspomnienie jest świeże aż do teraz. Od tego momentu upłynęło kilkanaście lat. Z roku na rok studenci stawali się coraz mniej abstrakcyjni. Aż w końcu którejś zimy to o mnie jakieś dziecko mogło pomyśleć: "Idzie studentka".

Myślę o tym, ile lat jeszcze upłynie zanim lata spędzone na uniwersytecie znów rozpłyną się w kategorii abstrakcji (kto powiedział, że tylko przyszłość może być abstrakcyjna? abstrakcją jest przecież ta mała dziewczynka, która kiedyś w zimowy wieczór dostrzegła kilka osób i powiedziała sobie, że to są studenci, co wówczas brzmiało tajemniczo,niemalże magicznie ...). Właściwie już teraz te lata wydają mi się odległe, mało realne, lub malo związane ze mną. Myślę o sobie na studiach i nie widzę siebie. Widzę jakąś dziewczynę i zastanawiam się: czy ona to ja?

 

Brak komentarzy: